wtorek, 7 lipca 2020

Czarna kreska

Minęły 4 miesiące. Wszystko jest dobrze. Układa mi się. Zdałam sesję, w pracy w porządku, dbam o siebie. Jest naprawdę dobrze
Ale z jakiegoś nieznanego powodu uznałam, że potrzebuję czarnej kreski. Potrzebuję zakończenia tego wszystkiego. Coś po prostu wciąż nie pozwala mi w 100% iść dalej. Słucham rapu, bo mam z tym miłe wspomnienia. Gadam z kimś i ktoś wspomina ciebie czy innych. Tak jakby cały czas gdzieś tam to wszystko jest. A nie chcę żeby było. Męczące to ciągłe wspominanie. Chcę stworzyć nowe wspomnienia, ale stare za bardzo miotają mi w głowie. I postanowiłam, że pójdę na tą imprezę a co. Poimprezuję ze wszystkimi, pogadam, przytulę, ten ostatni raz. I faktycznie będąc tam czułam, że tak jest. Dobrze się bawiłam, chwilami aż za dobrze. I starałam się z każdym z nich spędzić chwilę by jeszcze na sekundę poczuć, że tam należę. A prawda jest taka, że już od dawna nie a tak naprawdę nie wiem czy kiedykolwiek przynależałam. I faktycznie żegnając się z nimi myślałam, że to ostani raz ale w samochodzie dostałam kolejne zaproszenie. Dlatego chyba będąc w domu nie zareagowałam jakoś na całe to pożegnanie. I dopiero dziś, wychodząc z drugiego spotkania wiem,że to już koniec. I zaczęłam automatycznie płakać. Po prostu. Bo uświadomiłam sobie, że nie tylko Ciebie kochałam. Ale całą twoją otoczkę. Twoją muzykę, twoich znajomych, twoje imprezy, wasze uśmiechy, wasze żarty, wasze rozmowy. Tego wszystkiego będzie mi bardzo brakować. Będzie mi WAS brakować. Ale wiem, że nikt z was nie czuje tak samo jak ja. I z czasem wszystko samo się jakoś rozmyje. Dlatego cieszę się, że miałam okazję ten ostatni raz wszystkich zobaczyć. I tak, odcinam się. Dla swojego dobra. Długo to przeciągałam bo miałam resztki nadziei, że może jednak ktoś mnie tak na tyle lubił by napisać. Lub że może ty jednak chcesz mieć ten kontakt. Już teraz wiem, że nie. I muszę z tym żyć. Ale jest okej. Będzie okej. Oprócz tej otoczki, mam kilka swoich i znajdę kolejne. Ale fajnie było mieć i tę otoczkę. Choć ból jest potworny.
Kocham na zawsze,
Kasia

piątek, 6 marca 2020

Pierwszy dzień bez Ciebie

Wstałam wcześnie rano. Wstałam bo wiedziałam, że babcia przyjedzie na 9. Oczywiście obudziłam się za późno, więc ogarniając się na szybko, nawet nie miałam czasu, by uronić łzę. Celem mojego spotkania z babcią była wizyta u lekarza, po której zobowiązałam się, że ją odwiozę. W trakcie trasy zapytała o niego. Już wcześniej wiedziała, że jest bardzo źle dlatego zapytała z wielką troską. Powiedziałam o zerwaniu. I o wszystkim co przez te kilka dni się wydarzyło. Przejęła się, ale cóż się dziwić skoro tak bardzo mnie kocha. Normalnie bym jej od razu powiedziała, ale czułam, że jest zestresowana badaniami. Opowiadałam jej to wszystko bardziej ze złością niż ze smutkiem. Jadąc z nią okazało się, że ten Medicover jest na Wilanowie. Tak, tam gdzie on marzył by zamieszkać. I tam gdzie w ostatnie wakacje spędziliśmy razem najlepszy dzień,  zajadając się włoskimi lodami. Bardzo ciężko mi tam było. Czułam się tak jakby ktoś z całej siły napierał mi na klatkę piersiową. Ale nic nie mówiłam, bo chciałam się skupić na babci. Weszłyśmy do przychodni i okazało się na recepcji, że babcia dostała złe skierowanie. Zdenerwowałyśmy się,ale nie miałyśmy na to wpływu. Musiałyśmy się wrócić. Po wyjściu, dalej rozmawiałyśmy o nim. Mimo wszystko rozmowa z nią w trakcie trasy i potem u niej na obiedzie, mi pomogła. Z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia jak z nią. Nie rozumiała tego, że pozwolił na to by taka cudowna dziewczyna jak ja go zostawiła. Widocznie nie na tyle cudowna by chciał mnie widzieć. W każdym razie cieszę się, że z nią byłam bo najprawdopodobniej wstałabym o 11 i do 15 płakała. Po wyjściu od niej czułam lekką ulgę. Pojechałam do pracy. Tam dziewczyny wiedząc, że nie jest u mnie "za ciekawie", zapytały. Opowiedziałam im w skrócie. W ten sam sposób. Z wyrzutami. Nigdy chyba tak dobrze mi się nie pracowało. Byłam spokojna i naprawdę skupiona na pracy. Wyszłam. Jechałam tramwajem. W ciągu dnia nie będę ukrywać, że sprawdzałam czy już zmienił status i zdjęcie w tle. Nie. Cieszę się, że zrobiłam to wszystko dużo wcześniej niż on. Dopiero pod koniec dnia zobaczyłam, że zmienił. Ale nie usunął, co mnie zaciekawiło. Ale wmawiam sobie by nie robić sobie nadziei, że się ocknie. W sumie, to to wciąż moje zdjęcie. Ja je zrobiłam, obrobiłam i zasugerowałam by je wstawił. Ha! 
Mimo to dopiero spojrzawszy na to, popłynęłam. Rozpłakałam się i znów czułam ten ucisk. Od kilku tygodni biorę leki na uspokojenie. Nawet nie chciałam mu o tym mówić. Z resztą i tak nie miał czasu na rozmowę ze mną. Zrobiłam sobie kąpiel. Przeglądam Instagrama a tu jebana reklama jego firmy. Potem Snapchat, wysyła mi wspomnienia z przed trzech lat jak graliśmy w "Heavy Rain". I z przed dwóch lat jak napisał mi "kocham cię",pod znienawidzonym  przeze mnie zadaniem z matematyki. I na końcu Messenger. Ala wysłała mi piosenkę o klusce. Nie wiedziała, że mnie tak nazywał, ani że śpiewaliśmy ją non stop w Szwecji. Zasłaniając żaluzję było jeszcze gorzej. Uświadomiłam sobie, że już nigdy go nie zobaczę jak do mnie macha i wraca się. Zawsze 2 razy. Ogólnie bardzo ciekawi mnie to czy nadal tak obserwuje mnie tu czy nie. Wydaje mi się, że nie bo wstawiłam tu kilka postów, o których mu nie mówiłam i on też nie wspominał, że czytał. Ciekawe. Ale pewnie nigdy się nie dowiem.
Także taki był. Pierwszy dzień bez Ciebie.

czwartek, 5 marca 2020

Już nigdy

Już nigdy Cię nie przytulę.
Już nigdy nie będziemy się razem śmiać.
Już nigdy nie będziemy leżeć obok siebie.
Już nigdy razem nie zagramy w żadną grę.
Już nigdy nie dam ci buziaka.
Już nigdy nie zobaczysz mojej słodkiej minki.
Już nigdy nie zobaczę twojej słodkiej minki.
Już nigdy z tobą nie wyjadę.
Już nigdy nic razem nie ugotujemy.
Już nigdy nie spełnię swojego marzenia przy tobie.
Już nigdy nie zobaczę ciebie w kurczaczkowej bluzie.
Już nigdy nie obejrzymy razem filmu Disney'a.
Już nigdy nie kupisz mi obiecanego królisia.
Już nigdy nie dostanę od ciebie kartki.
Już nigdy nie wyślesz mi żółtego serduszka.
Już nigdy nie nazwiesz mnie kluską.
Już nigdy nie nazwę Cię Puśkiem.
Już nigdy nie będziemy mieli psa o imieniu Kenai.
Już nigdy nie będziemy mieli kota o imieniu Bella.
Już nigdy nie będziemy mieli Anielki i Krzysia.

Już zawsze będę cię kochać..

wtorek, 17 grudnia 2019

2019 - please, be over

W 2018 nauczyłam się, że trzeba liczyć na siebie. W tym roku nauczyłam się, że nie można być pewnym niczego. Dotyczy to zarówno tych dobrych rzeczy jak i tych złych. Byłam pewna, że bardzo ciężko będzie mi pogodzić studia z pracą. Okazało się, że dobrze czuję się w obu miejscach. Tak, jestem zmęczona ale również dumna z siebie, że daję sobie jakoś radę. Z tych mniej przyjemnych rzeczy to relacje z ludźmi. Jeszcze w technikum myślałam, że moja przyjaźń z kolegą będzie wieczna. Dawno z nikim się tak nie dogadywałam jak z nim. Niestety, coś mu odbiło i osoba, która była mi bardzo bliska stała się kompletnie obca. Po części mogę niestety zawrzeć w tych złych Puśka. Zaczęliśmy ten rok jako dwie połówki pomarańczy. Razem. Pokochałam go w tym roku najbardziej. Nie wiem czemu, jakoś poczułam się bezpiecznie chyba. Kocham go i jest całym moim światem. Byłam go pewna. Czułam, że wiemy czego chcemy, że jesteśmy w tym wszystkim razem. Teraz jest w porządku, ale czy jestem pewna, że nic się nie stanie i to się skończy? Nie. I to chyba boli najbardziej. Że ktoś kogo byłam tak pewna nagle mówi, że "niewiadomo co będzie". Ale ja już wiedziałam. A raczej tak myślałam. Widocznie byłam głupia, że wierzyłam w niektóre słowa. Lub czas to zmienił a ja nawet tego nie zauważyłam...
Wszystko to boli. Potwornie.  I próbuję, żeby wszystko było już okej. Ale marzę by ten rok się już skończył. By jakoś wszystko się ułożyło i rozwiązało. Chciałabym też zmieścić coś artystycznego. Znowu rok przerwy daje o sobie znać. Tęsknię. Scena zawsze będzie w moim serduszku. 
Mimo wszystko teraz już wiem, że dam sobie radę. Jestem silna. I za to sama sobie dziękuję.

K.

wtorek, 3 grudnia 2019

Milion kawałków

Dziś był taki dzień. Dzień, w którym poczułam, że rozpadam się na milion kawałków. Najpierw był ogień a potem zaczęłam się rozpływać.
I jest mnie coraz mniej. Wokół mnie jest pełno ludzi a ja czuję, że jestem sama. Znikam kawałek po kawałku, część za częścią, pyłek za pyłkiem. I z każdą myślą już nie panuję nad ruchem. Aż w końcu mnie nie ma. Ktoś mówi z tyłu, ale mnie już nie ma. Jest ciało ale mnie nie. I każdy przedmiot w tym miejscu przypomina mi ten promyk słońca, który nagle stał się ogniem. Z dnia na dzień, z momentu na moment. Ale jak bolący i parzący moment. Jutro czy za kilka dni może ognia nie będzie. Kłócę się z myślami czy chcę czy nie chcę go ugasić. Ale nie jestem na tyle silna. I nie ja przecież go stworzyłam. I tak czekam aż coś lub ktoś pozbiera te kawałki i na nowo mnie zbuduje. Wiem, że tak się kiedyś stanie. Ale nie chcę ciebie czy ciebie chcę by to był ten sam promyk. I przeraża mnie myśl, że ten promyk nie wróci i zastąpi go ktoś inny i ktoś inny pozbiera kawałki. 
Lecz na razie jestem milionem kawałków.

piątek, 14 czerwca 2019

Praca

Krótki "update":
Skończyłam technikum gastronomiczne, zdałam egzaminy i mam swój pierwszy w życiu tytuł! Matura poszła okej, czekam na wyniki. I wreszcie mam najdłuższe WAKACJE w życiu!

Ostatnio pracuję w sali zabaw dla dzieci jako animatorka. Nie sądziłam, że ta praca przyniesie mi tyle radości. Chodzę tam z przyjemnością. Nie sądziłam, że akurat ta praca będzie taka przyjemna. Od zawsze dzieci mnie lubiły, sama nie wiem dlaczego.
Praca jest przyjemna bo płacą mi za organizowanie przyjęć (urodzinki), co odkąd pamiętam było moim marzeniem. Zostałabym tam na dłużej gdyby nie fakt, że muszę zarobić na studia, a ta praca jest bardzo nieregularna.
Szkoda.
Pusiek podsunął mi fajny pomysł, skoro tak bardzo kocham wymyślanie zabaw to może powinnam zrobić kurs? Taki kurs co pozwala mi na wyjeżdżanie z dziećmi na kolonie. To chyba by był super pomysł.
Ogólnie wróciłam w końcu do pisania mojego scenariusza, który zaczęłam pisać 3 lata temu i wciąż chodził mi po głowie. Mogłabym pracować w jakimś domu kultury z dziećmi i odtworzyć musical, który właśnie piszę. W tym roku nadawałby się świetnie ponieważ dużo się teraz mówi o dbaniu o środowisko, o zwierzęta i ogólnie o naszą PLANETĘ - a właśnie taki morał ma mój scenariusz. Nie wiem nawet w jaki sposób miałabym się za coś takiego zabrać... Po prostu iść do domu kultury i powiedzieć "Elo, napisałam musical. Chcecie go wystawić?". Ech... Pewnie musiałabym jeszcze mieć jakiś kurs z aktorstwa czy czegoś takiego. Ale to by była świetna praca.
No nic! Najprawdopodniej i tak skończę jako kelnerka bo muszę zarobić dużo w krótkim czasie.

Może kiedyś.



K.

środa, 20 lutego 2019

5 things that would make me cry

Kiedyś wydawało mi się, że rzadko płaczę. A ja nie płaczę rzadko, tylko po prostu prawie nigdy przy ludziach. Ostatnio byłam na filmie "Narodziny Gwiazdy", wszyscy ocierali łzy wychodząc z kina, a ja nie mimo, że trochę chciało mi się płakać. Żeby udowodnić, że jestem człowiekiem spisałam 5 marzeń, które jakby się spełniły to prawdopodobnie bym płakała.

1)DISNEYLAND - chyba wszystkie otaczające mnie osoby, potwierdzą, że jest to moje największe marzenie. Możliwe, że mogłabym płakać nawet kilka razy. Zawsze jak oglądam jakieś filmiki związane z tym miejscem to się wzruszam. Jeżeli bilet do Disneylandu byłby prezentem, to na pewno dowiadując się o tym wyjeździe, popłakałabym się. Możliwe, że przechodząc przez bramę wstępu do parku również kilka łez by mi poleciało. Lub oglądając fajerwerki na zamku? Kto wie. Ale wiem, że najprawdopodobniej bym ryczała jak Kopciuszek, który rzucił się na kamień w akcie rozpaczy z powodu podartej sukienki ;)

2)ORKA - ten czarno biały waleń to najpiękniejsze zwierzę na świecie. Od zawsze tak myślałam. Już jako dziecko marzyłam o zobaczeniu tego stworzenia. Teraz kiedy jestem dorosła, widok walenia za szkłem może ucieszyłby mnie przez minutę. Dopiero po tej krótkiej chwili przypomniałabym sobie, że powinny żyć na wolności, że to nie jest ich miejsce. Także wiem, że płakałabym jakbym zobaczyła piękną orkę, ale na wolności. Co graniczy z cudem. Ale kto wie co przyniesie życie.

3)BŁĘKIT MORZA - jeśli uda mi się kiedykolwiek pojechać na Hawaje, to zrobię chyba z milion zdjęć. Błękit tych wód jest tak nieprawdopodobny i oszałamiający, że mogłabym uronić dwie lub trzy łzy, ale zaraz po tym zdjęłabym zbędne ciuchy i pobiegła do tego cudu. Kurs nurkowania też byłby spełnieniem marzeń z dzieciństwa, zabawa w syrenki nabrałaby nowego znaczenia :D

4)OŚWIADCZYNY - jeżeli mój przyszły narzeczony będzie mnie dobrze znał, to najprawdopodniej też jest świadomy tego, że nie lubię płakać przy ludziach. Dlatego oświadczy mi się jak będziemy sami. Powinnam chyba się rozpłakać, co nie? Haha

5)DZIDZIA - no nie oszukujmy się, w końcu przychodzi taki moment, że chce się przepuścić przez swoją waginę małego człowieka. Przegięłam?
W każdym razie, bardzo marzę o tym, żeby kiedyś zostać mamą i jeśli będę miała przy sobie ukochaną osobę to mam nadzieję, że razem będziemy płakać, że udało nam się stworzyć coś co naprawdę oddycha :D

Płacz nie jest zły, ale lepiej, żeby było więcej tych "łez szczęścia"





K.