wtorek, 3 grudnia 2019

Milion kawałków

Dziś był taki dzień. Dzień, w którym poczułam, że rozpadam się na milion kawałków. Najpierw był ogień a potem zaczęłam się rozpływać.
I jest mnie coraz mniej. Wokół mnie jest pełno ludzi a ja czuję, że jestem sama. Znikam kawałek po kawałku, część za częścią, pyłek za pyłkiem. I z każdą myślą już nie panuję nad ruchem. Aż w końcu mnie nie ma. Ktoś mówi z tyłu, ale mnie już nie ma. Jest ciało ale mnie nie. I każdy przedmiot w tym miejscu przypomina mi ten promyk słońca, który nagle stał się ogniem. Z dnia na dzień, z momentu na moment. Ale jak bolący i parzący moment. Jutro czy za kilka dni może ognia nie będzie. Kłócę się z myślami czy chcę czy nie chcę go ugasić. Ale nie jestem na tyle silna. I nie ja przecież go stworzyłam. I tak czekam aż coś lub ktoś pozbiera te kawałki i na nowo mnie zbuduje. Wiem, że tak się kiedyś stanie. Ale nie chcę ciebie czy ciebie chcę by to był ten sam promyk. I przeraża mnie myśl, że ten promyk nie wróci i zastąpi go ktoś inny i ktoś inny pozbiera kawałki. 
Lecz na razie jestem milionem kawałków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz