czwartek, 10 sierpnia 2017

Jak się wali, to wszystko

Jestem zmęczona.

Miałam napisać ten post dawno temu, ale miałam nadzieję, że jednak nie będę musiała. A jednak muszę, bo wciąż się to bagno ciągnie. Jedno się naprawi, to drugie się zawali.

Ostatnio nic nie dzieje się dobrze. 

Mama była w szpitalu. Okropnie się zestresowałam, ale na szczęście wszystko już jest okej. Ma ogromnego farta, naprawdę. 
Tata najpierw miał duży problem z zębem. Potem omdlenia... Nasze kłótnie.
Nawet pies źle się czuł.

A na końcu ja. 
Mała K. ze swoim ogromnym chłopem.
Coś się zmieniło. Jest inaczej. Gorzej, znacznie. Miałam wrażenie, że przez ostatnie dwa tygodnie mi go odebrano. Jakby nie istniał nigdy. Jakby to był tylko wytwór mojej wyobraźni, że jest taki idealny. 3 dni jakiejś nadziei, powrotu. 
A potem puff!
Znów zniknął. Widzę jego twarz, ale to nie on. To nie mój Pusiek. Tylko ktoś kto wydaje się znajomy, a jest obcy.

Nie wiem co lub kto mi go zabrało, ale ja tak łatwo się nie poddam. Myślę o tym cały czas, żeby sobie odpuścić, dać sobie wreszcie spokój. Żyć dalej.
Ale ja sobie tego realnie nie wyobrażam. 

Życie bez Puśka? 
             ...
Brzmi jak najgorszy koszmar, z którego nie można się już obudzić.

Proszę Cię, walczmy, tylko razem. Bo gdzieś za tymi gałęziami, jest nasz mały raj, chciałabym w to wierzyć.

Zmęczona...Bardzo zmęczona.

PS. Kocham Cię Pusiek. Chyba nawet za bardzo.


ŹW.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz